O sesjach narzeczeńskich słyszeliście już zapewne nie raz. Nie jedną pewnie gdzieś widzieliście. Być może nie raz zastanawialiście się też, po co umawiać się na sesję przed ślubem, zwłaszcza jeśli w planach i tak mamy sesję plenerową już po tym, jak powiecie sobie „tak”. Jest jednak wiele zalet zorganizowania takiego fotograficznego spotkania, zanim jeszcze my powiemy sobie „cześć” w czasie Waszych przygotowań do ceremonii ślubnej. Pozwólcie, że przy okazji mojego spotkania z D. i K. przedstawię Wam pierwszy z powodów, dlaczego warto zdecydować się na sesję narzeczeńską.
Najważniejszą dobrą stroną tej sesji jest to, że mamy okazję się wcześniej poznać. A to wcale nie jest taka błahostka. W końcu fotografując dzień Waszego ślubu, jestem blisko Was, Waszych rodzin, blisko Waszych emocji. Oczywiście, najczęściej i tak mamy za sobą spotkanie przy kawie/herbacie, na którym omawiamy różne szczegóły, możemy wyczuć się wzajemnie, opowiedzieć coś o sobie, pośmiać się, ale w czasie sesji narzeczeńskiej poznajemy się już w ścisłej bliskości z obiektywem aparatu. Ten czwarty uczestnik spotkania wiele zmienia. Często mówicie, że nie jesteście przyzwyczajeni do tego, że ktoś Wam robi zdjęcia, że trochę się krępujecie i że nie wiecie, co robić przed obiektywem. To właśnie znakomita okazja do tego, żebyście oswoili się z tym, że gdzieś wokół Was, bliżej lub dalej, krąży ruda okularnica z aparatem, że pstryka, że widzi, jak się na siebie patrzycie, że wręcz wypatruje tych spojrzeń i że gdzieś między mrugnięciami, pocałunkami słychać stuk migawki. Idealną sytuacją jest dla mnie moment, w którym już tak się do mnie i do aparatu przyzwyczaicie, że zapomnicie, że jestem, że stanę się niewidoczna, a dźwięk migawki będzie tylko ledwo słyszalnym szumem.
Wracając jednak do D. i K. Pierwszy etap tej sesji był dla mnie lokalizacyjnym wyzwaniem. Otóż pierwsze zdjęcia powstały w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym w Otwocku. To nie tylko nie-las, nie-natura, ale wręcz ruina, dosyć gęsto przystrojona sprayowymi malunkami. 😉 Poszukiwaliśmy tam światła i ciekawych przesmyków. A będąc już w tym rejonie, nie mogliśmy sobie odmówić wyruszenia szlakiem świdermajerowej architektury, którą uwielbiam. Każdemu właścicielowi Świdermajera szczerze zazdroszczę. Z racji tego, że K. jest zapalonym wędkarzem, postanowiliśmy uwiecznić również jego pasję. I to też jest w zasadzie kolejny argument za sesją narzeczeńską – dużo łatwiej jest przy okazji uwzględnić w niej Wasze zainteresowania w taki sposób, żeby zachować naturalność i swobodę. Nad wodą było nam bardzo miło, w związku z czym, zanim wyruszyliśmy do domu, zdecydowaliśmy się wykorzystać w pełni potencjał tego miejsca i przechadzając się po tym obszarze szukać sposobności do ciekawych ujęć.