Biegniemy. Wszyscy. Jak leci. I choć pewnie wolelibyśmy być zabiegani w trampkach, z muzyką w uszach, wzdłuż brzegu morza, najczęściej biegamy w nieco bardziej pospolity sposób – między jednym zadaniem, a drugim. To, co w tej bieganinie często pozwala mi złapać oddech gdzieś w międzyczasie, to chwile spędzone z bliskimi, a idealnym tłem dla tych spotkań jest pyszne jedzenie. Razem z S uwielbiamy na przykład nasze weekendowe niespieszne śniadania. Chyba przez nie właśnie po latach chlebowej abstynencji pieczywo znowu czasami ląduje na moim talerzu. Oczywiście bezglutenowe. Kupienie takowego w sklepie nie stanowi już tak dużego problemu jak kiedyś. I mimo tego, że udało mi się znaleźć nawet takie, którego skład nie mieni się całą tablicą Mendelejewa, nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała samodzielnie upiec chleba. Na skomplikowane receptury jestem jeszcze za mało doświadczoną kucharką, postawiłam więc na minimalizm i sięgnęłam po przepis Natchnionej. Zachęciła mnie prostota tego sposobu na chleb i muszę przyznać, że byłam miło zaskoczona rezultatem. Nie jest to oczywiście puszysty chleb, jaki pamiętam z przeszłości – to zupełnie inna konsystencja i choćby zapach, ale stanowi świetną alternatywę.
Korzystając też z okazji życzę Wam niespiesznych, pysznych chwil spędzonych z rodziną w najbliższym czasie. Łapcie oddech, odpoczywajcie i smakujcie pysznych potraw. 🙂